niedziela, 25 września 2011

Nie ma co ukrywać

Nie ma co ukrywać, że po wygranym meczu z Puszczą Niepołomice w każdym z nas – w mniejszym bądź większym stopniu – ponownie rozbudziły się myśli o awansie na zaplecze ekstraklasy jeszcze w tym sezonie. Dość optymistyczne myśli chodziły po mojej głowie, już nawet zdążyłem się rozmarzyć i wyobrazić, jak to w następnym sezonie Stomil walczy z pierwszoligowymi drużynami, a piłka nożna w Olsztynie stanie na nogi. Wszystkie te emocje i wizje bardzo szybko zmył zimny piątkowy prysznic. Wszyscy kibice obawiali się pojedynku z „Piwoszami”, którzy są liderem naszej tabeli i słusznie, bo zamiast wrócić z jednym lub trzema punktami, wróciliśmy bez punktów. Ale chyba nie to jest najstraszniejsze, tylko ilość bramek, które zafundowali nam gospodarze, a było ich zdecydowanie za dużo. Czy nie za wcześnie pojawiły się myśli o awansie? Czy mecz z Okocimskim to bolesna lekcja, która zaprocentuje w przyszłości? Czy rzeczywiście jesteśmy w stanie awansować już w tym sezonie? Wiele innych jeszcze pytań można zadać sobie po ostatnim meczu, który trochę ugasił optymizm olsztyńskich kibiców. Jednak nie zapominajmy, że to dopiero początek sezonu, a przed nami jeszcze wiele meczów, więc teoretycznie wszystko może się zdarzyć. Chyba nie pozostaje nam więc nic innego, jak czekać i obserwować poczynania naszej drużyny.

Tyle tu mówię o pesymizmie, jaki nasycił nas w piątek, jednak nastrój od razu się poprawia na myśl o pucharowym meczu, do którego pozostało już niewiele czasu. Nie trzeba być ekspertem, żeby stwierdzić, że tak atrakcyjnego przedsięwzięcia nie mogliśmy doświadczyć na Piłsudskiego już bardzo długo. Rywal z dawnych lat, którego przedstawiać nie musimy, zajmuje bardzo dobrą lokatę w najwyższej klasie rozgrywkowej Polski, a już 28 września zmierzy się z piłkarzami Stomilu. Patrząc na niektóre wyniki tej rundy Pucharu Polski możemy spodziewać się wszystkiego. Jednak ostatnimi czasy nauczyłem się, aby nie wybiegać za daleko w przyszłość i zachować trzeźwy umysł, bo całkiem łatwo można się później nieprzyjemnie rozczarować.

Przy okazji środowego wydarzenia, to zastanawiam się, gdzie byli ci „wierni kibice”, którzy nie raczyli przyjść na mecz z Pelikanem Łowicz, a z kolei obecni będą na meczu z Widzewem. Z jednej strony bardzo się cieszę ze świetnie zapowiadającej się frekwencji, a z drugiej strony martwi mnie, gdy widzę ilu jest tych prawdziwych kibiców, których widać niemalże na każdym meczu. Szczerze mówiąc irytują mnie tacy ludzie, którzy przychodzą na Piłsudskiego ze względu na przeciwnika, na którego przy okazji można zwyczajnie pobluzgać, a nie z tego względu, że gra Duma Warmii. Wydaję mi się, że na mecze przychodzi się, aby dopingować swoją drużynę, pomóc jej w walce o wygraną. Cóż, najwidoczniej nie wszyscy mają do tego takie podejście, jak ja.

espewu 

sobota, 24 września 2011

Bez napinki 7: Reprezentacja obcokrajowców

Po meczu z Resovią stadion opuszczałem zażenowany. W ogóle nie ucieszyło mnie zwycięstwo w ostatniej minucie po wymuszonym karnym. Co naiwniejsi mogą się cieszyć z błędu Tobiasza Tobiańskiego, ale... co by było, gdyby arbiter zauważył nurkowanie Suchockiego, który po raz kolejny w polu karnym wolał się położyć niż strzelać na bramkę? Ja wiem: "sędzia chuj!" i oszust w dodatku, który zabrał nam dwa punkty. Trochę żałuję tego karnego, bo daje to Suchockiemu pewne przyzwolenie na przewracanie się o własne nogi w polu karnym. Inaczej może by się chwilę nad sobą zastanowił.
***
Naprawdę możemy być zadowoleni z początku sezonu naszych ulubieńców. Równo przed rokiem w tym samym momencie uzbierali oni ledwie osiem punktów, co obecnie przy dwudziestu oczkach jest wynikiem naprawdę mizernym. I nie ma co się przejmować porażką z Okocimskim Brzesko, wszyscy zdajemy sobie przecież sprawę, że wiosną z tej drużyny jakimś dziwnym trafem zejdzie powietrze.
***
Jestem przeciwnikiem podwyżki cen biletów. Jakiejkolwiek, a w szczególności tej "na lepszego rywala". Metoda na Żilinę, której działacze przy okazji meczów z Chelsea i Marsylią w Lidze Mistrzów wymienili całą widownię, wiernych kibiców zastępując tzw. jednomeczowcami, ma najwidoczniej zwolenników także w Olsztynie. Choć z drugiej strony dobrze się stało, że przyjeżdża tylko Widzew, to stać nas jeszcze na wejściówki.
Żeby jednak nikt nie zarzucał mi bezpodstawnej krytyki, postanowiłem nieco przysiąść nad problemem i znaleźć optymalne rozwiązanie.
Zmienne ceny biletów byłyby jak najbardziej do zaakceptowania, gdyby np. koszty wejściówek uzależniać od klasy rywala. I tak, drożej zapłacilibyśmy za oglądanie Resovii czy Motoru, ale mniej za Pelikana czy Garbarnię.
Jednakże jeśli przed rundą jesienną zdecydowano się na stałe ceny biletów, to za podwyżkę na Widzew chciałoby się otrzymać coś w zamian. 15 złotych to i tak nie jest jakoś niesamowicie drogo jak dla wyposzczonych kibiców, którzy drużynę z Ekstraklasy mogą obejrzeć raz na rok.
I tu moje rozwiązanie: uważam, że cena wejściówki na mecz z Widzewem mogłaby wynosić 17 zł. Tak, wiem, co myślicie. To przecież jeszcze drożej, ale pisałem także o otrzymaniu czegoś w zamian. Z 17 peelenów ucieszyłby się zarząd - to na pewno. Jednak można by sprzedawać te bilety w pakiecie Widzew + KSZO za 24 złote. Kibic-fanatyk, chodzący na każde spotkanie, ucieszyłby się z tego, że bilet na mecz z RTS-em ma w cenie spotkania np. z Wisłą Puławy czy Pogonią Siedlce. Taki stomilowiec, który stadion odwiedza raz na rok, zaoszczędziłby piątaka na meczu z KSZO. Wystarczająco na darmowy catering w postaci tłustej kiełbasy z grilla.
Podsumowując, straciłby tylko ten, kto przyszedłby wyłącznie na Widzew. Dzięki podobnemu zabiegowi może frekwencja na ligowych meczach nieco by drgnęła. Z badań ekonomistów (proszę patrzeć na to z przymrużeniem oka) wynika, że przy zależności między ceną biletu a frekwencją na meczu, klub zarabia najwięcej, gdy stadion jest wypełniony w 80-90%. Z punktu widzenia ekonomisty zarząd Stomilu powinien dążyć do tego, by na stadion przychodziło regularnie co najmniej 2400 osób. Jak duża będzie rozbieżność między frekwencją na Widzewie a na KSZO? Przekonamy się za tydzień.
***
Nie mniej niż na mecz z Widzewem czekam na walne zebranie klubu i przełom w kwestii zmiany nazwy na Stomil Olsztyn. Bo jak nie teraz to kiedy?! - chciałoby się zawyć jak Szaranowicz przed skokiem Małysza.
***
Byłem ostatnio na meczu dziewczyn z OKS Stomil, które przejechały się po Atomówkach Korsze 7:1. I niech żałują ci, którym nie chciało się przyjechać na Dajtki, bo było co oglądać. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie dwa piękne gole za kołnierz bramkarce gości i zaangażowanie zawodniczek OKS-u. Widać było chęć zwycięstwa i - jeśli tak dalej pójdzie - drzwi do II ligi staną przed olsztyniankami otworem.
***
Mecz ligi kobiecej był o wiele mniej szarpany niż w wykonaniu mężczyzn. Na dużą pochwałę zasłużył sędzia główny, który w całym spotkaniu gwizdnął może ze cztery razy. I dobrze, bo to nie osobnik z gwizdkiem głównym aktorem widowiska, z czego wielu sędziów chyba nie zdaje sobie sprawy.
***
Antoni Piechniczek, nie bacząc na prawo Unii Europejskiej, chciał przeforsować w Polsce pomysł wystawiania w pierwszych jedenastkach co najmniej sześciu Polaków i najwyżej pięciu obcokrajowców. System ten w skrócie nazywa się 6+5. Oczywiście i tak wszyscy mają to w dupie... choć nie. Udało się! Jeden trener się posłuchał i tę regułę wprowadzi w życie! Franciszek Smuda w reprezentacji Polski.
***
Donald Tusk i jego rząd mają genialny pomysł na zwiększenie frekwencji na polskich stadionach. Z niektórych wypowiedzi da się zrozumieć, że im więcej zakazów stadionowych, tym więcej osób będzie chodziło na mecze (bo będzie bezpieczniej). W Kielcach służby mundurowe z prokuraturą i sądami do spółki dają zakazy na prawo i lewo jak Bułgarki przy "siódemce". Dzięki nadgorliwości panów z wąsem lidera Ekstraklasy ogląda po dwa, a nawet cztery tysiące mniej osób niż równo rok temu. Nie nazwałbym tego "wzrostem frekwencji", ale myślę, że dzielni PR-owcy rządu poradziliby sobie nawet i z takim wyzwaniem.
***
Oglądałem zatrzymanie kibica Ruchu Chorzów podejrzanego o wzięcie udziału w zamieszkach podczas Wielkich Derbów Śląska w 2009 r. Niby normalna sprawa, nic zaskakującego, ale... tym razem, by podkreślić wagę przestępstwa, pokazano materiały znalezione w pokoju zatrzymanego. Z przerażeniem patrzyłem na cały arsenał "kibolstwa" tego młodzieńca: dwa szaliki, dwie koszulki (niezwiązane z kibicowaniem), zegar w barwach klubowych, proporczyk i kilkadziesiąt wlepek. Potem odwróciłem głowę od monitora, rozejrzałem się po pokoju i... stwierdziłem, że też chyba jestem stadionowym bandytą. Bandziorem nawet! Na szczęście drzwi mam nieco mocniejsze, więc sforsowanie ich o 6 rano będzie stanowiło nie lada problem. Policjanci kręcą chyba nowe odcinki MTV Cribs, mam tylko nadzieję, że nie będę niezapowiedzianym gospodarzem.
Komentator
Polubcie nas na Facebooku, a będziecie na bieżąco informowani o kolejnych częściach "Bez napinki" oraz felietonach ukazujących się w tym miejscu. Ponadto część komentarzy będzie publikowana wyłącznie na Facebooku.